Zgoda na życie

"

W czym kiedyś pomógł mi udział w kursie MBSR?

W tym, żeby tak ciągle nie wściekać się na bieżącą chwilę. I nie zamartwiać się nią ciągle. A zamartwianie miałam we krwi. Lubiłam, aby było tak jak „ja chcę” + „aby było idealnie” (cokolwiek to w ogóle oznacza). Wyobraźcie więc sobie poziom mojej złości i zamartwiania się za każdym razem gdy że rzeczywistość miała gdzieś moje oczekiwania. Do tego dochodziły typowe zmartwienia typu: „jestem za gruba”, „za głupia”, „za pryszczata”, „za mało zabawna”, „za milcząca”, „za głośna”… mogłabym jeszcze długo wymieniać. Generalnie byłam „za mało jakaś…”. Powodem mojej frustracji mogło być wszystko, włącznie z kwestiami, w których moja moc sprawcza równała się ZERO.

No ale co tam – wtedy – te kilkanaście lat temu chyba nawet nie wiedziałam, że może być inaczej.

A potem do tej całej listy doszły: śmierć taty, przeprowadzka do nowego miasta, utrata bezpośrednich kontaktów z najbliższymi, nowa praca, kończenie doktoratu, ślub…nie dałam rady. Zaczęłam szukać wsparcia. Znalazłam ten kurs.

Udział w nim uświadomił mi kilka fundamentalnych kwestii:

  1. To jaki jest mój świat uzależnione jest od mojego postrzegania. Nikt mi rzecz jasna nie zabroni wściekać się na każdą nieprzyjemną chwilę, na każdego, kto wg mnie zranił mnie czy kogoś innego, albo postąpił nie tak jak to sobie wymarzyłam. I oczywiście mogę codziennie w lustrze „pluć sobie w twarz” brakiem akceptacji. Mogę. A co.

    Wraz z praktyką uważności przyszło otrzeźwienie. Dzięki ćwiczeniom zaczęła się we mnie pojawiać mikro-przestrzeń aby spojrzeć ze wszystko inaczej, na nowo. Zaczęłam się ćwiczyć w oglądaniu wszystkiego z innej niż zazwyczaj strony. Fajne to było. Bardzo dla mnie nowe, dosyć odkrywcze i cholernie trudne.

    Zdarzyło się jednak coś więcej. I tego akurat w ogóle się nie spodziewałam. Przestałam walczyć także ze sobą. Pojawiła się we mnie zgoda na swoje istnienie. Na bycie z „zaletami” i „wadami”. Chyba po raz pierwszy w życiu dopuściłam do siebie myśl, że „jestem wystarczająca”.

    I jest jeszcze coś. Przez całe życie szłam z takim przekonaniem, że „nigdzie nie pasuję” i „ coś jest ze mną nie tak”. Nigdzie nie czułam się „u siebie”. Nie miałam też pojęcia gdzie to moje miejsce jest i co miałabym w nim robić. Moim życiem rządził chaos i przypadek a ja podejmowałam różne życiowe decyzje w oparciu o „niewiadomoco”. A w sumie wiadomo – inni mi mówili co jest dla mnie dobre…Pożytek z tego był mały. Aż tu nagle, po tych 8 tygodniach poczułam spokój i jasność w tym temacie. Poczułam SWOJE MIEJSCE. Do dzisiaj pamiętam tę radość. Wiedziałam już jakie projekty w moim życiu zakończyć, a jakie rozpocząć.

    I rozpoczęłam przygodę jako trenerka Mindfulness. To była pierwsza rzecz w moim życiu, którą zrobiłam od A –Z z pełnym przekonaniem, że to coś MOJEGO. W 2014 roku odebrałam mój wymarzony certyfikat nauczycielki MBSR.

  2. Kolejna sprawa to umiejętność rozróżniania tego za co odpowiadam od tego co nie jest już moją odpowiedzialnością.

    Mam taką tendencję, która kiedyś była domyślnym trybem mojego funkcjonowania, że brałam na swoje barki odpowiedzialność za cały świat:
    – za to jak ten świat się czuł (na rzęsach stawałam, aby wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni)
    – za podtrzymywanie całego świata na duchu (dużo za to zapłaciłam),
    – za robienie wszystkiego, aby się temu światu przypodobać (z marnym skutkiem)

    Cały świat na moich barkach. To bardzo bolało. I boli do dzisiaj. Ale już mniej. Bo kurs dał mi umiejętność żegnania się z tą tendencją i zrzucania z barków kolejnych worków pełnych „odpowiedzialności za cały świat”. Wyobrażacie sobie tą ulgę. Po 30 latach nieustannego noszenia tych worów zdałam sobie sprawę, że już nie muszę tego robić…

    Zrzucam je do dzisiaj, jestem w tym coraz lepsza. Bez praktyki uważności nie miałabym na to sił i odwagi.

    3. „Last but not least” 🙂 i tu zacznę od cytatu, który pewnie znacie. Internet mówi o dwóch jego autorach – o Marku Aureliuszu i św. Franciszku z Asyżu.

    „Boże,
    użycz mi pogody ducha,
    abym godził się z tym,
    czego nie mogę zmienić.
    Odwagi, abym zmieniał to,
    co mogę zmienić.
    I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”.

    Te słowa stały się ważne. Wcześniej denerwowałam się nawet pogodą i tym, że:
    – „słońce nie świeci/za mocno świeci”
    – „za mocno pada lub za mało”
    – „jest za zimno/za ciepło”
    – „nie ma śniegu/że za dużo śniegu”
    – „przydałoby się trochę wiatru/że za bardzo wieje”

    Mnóstwo niezgód więc też mnóstwo napięcia i stresu. Do głowy by mi nie przyszła jakaś tam „AKCEPTACJA” tego czego i tak nie mogę zmienić.

    A jednak. Ona się pojawiła. Akceptacja tego, że na wiele rzeczy naprawdę nie mam wpływu. Nie mam np. wpływu na myśli i emocje, które się we mnie pojawiają, ale praktyka uważności rozwija umiejętność opiekowania się nimi. A taka umiejętność daje ogromne poczucie siły.

    Chcielibyście tę wewnętrzną siłę poczuć. Tę sprawczość? Jeżeli tak to zapraszam Was serdecznie na prowadzone przez mnie kursy MBSR.

    Najbliższy startuje 6 października o 9:00.

    Szczegóły znajdziecie TUTAJ!

    Jeżeli jesteście nim zainteresowani napiszcie do mnie przez formularz na mojej stronie lub mailowo na adres: kontakt@mindfulnesspolska.pl

    A zapisując się na newsletter otrzymacie dwie rzeczy: prezent w postaci 3 medytacji Mindfulness oraz rabat 5%, który możecie wykorzystać np. przy zakupie kursu MBSR 🙂

    Do usłyszenia,
    Agnieszka