Anna Maciantowicz
Już dawno nie mieliśmy okazji poczytać Ani ale wakacyjny czas właśnie temu sprzyjał – aby zastopować, zatrzymać się, przerwać to co może zostać na chwilę przerwane i do czego można wrócić. Aby odpocząć … choć jak widać nie od UWAŻNOŚCI, bo od niej nie trzeba odpoczywać a swój odpoczynek można dzięki niej znacząco wzbogacić o nowe DOŚWIADCZENIA. I o tym pisze dla nas Ania.
Aniu – DZIĘKUJEMY I dziękujemy Macieju za kolejne przepiękne zdjęcia.
Woda… a szczególnie ta lodowata, oceaniczna czy nieco cieplejsza – morska, zawsze stanowiły dla mnie wyzwanie. Myśl o tym, jak po przekroczeniu linii brzegu, po moim ciele przemknie fala ostrych lodowatych igieł, wprowadzając je w stan drgania i zmuszając do wystawienia straży w postaci gęsiej skórki – skutecznie powstrzymywała mnie od kąpieli.
Zaprogramowany na “nie” , umysł tak kierował moimi decyzjami w tym błahym acz istotnym w czasie wakacji temacie, że ku wielkiemu rozczarowaniu rodziny, od wielu urlopów pozostawałam na brzegu jak wysuszona, samotna rodzynka. Tego lata postanowiłam to zmienić. Jak to mam w swoim małym zwyczaju – trudności staram się przemieniać w treningi… uważności. Ustawiam reflektor świadomości i obserwuję siebie, robiąc to co jest dla mnie w jakiś sposób trudne, nieprzyjemne, nużące itp.
Tak więc wczesnym rankiem staję na brzegu. Słońce dość mocno ogrzewa moje plecy. Z boku dobiegają piski i śmiech pierwszych plażowych malców, bez chwili zawahania wskakujących do wody. Jak one to robią? – zastanawiam się, powoli wsuwając palec stopy w mały, pienisty grzbiecik fali. Mój palec nie jest zadowolony, wysyła impuls do natychmiastowego odwrotu. Jak strzała przez łydki, uda, brzuch, klatkę piersiową aż do Centrum Mózgowego Dowodzenia dociera ten wilgotno -lodowaty bodziec. Centrum wydaje rozkaz – wycofać się! I w jednej chwili stoję, z dala od wody na kamieniach. Tu nie jest lepiej. Tym razem kłujące jakoś inaczej, chyba bardziej dotkliwie i z dodatkiem pieczenia – rozgrzane do gorąca, kamienie – zmuszają mnie do panicznych podskoków w kierunku klapek, niedbale porzuconych gdzieś nieopodal. I tak rozpoczyna się moje uważnościowe spotkanie z morzem Egejskim.
Ponieważ jest to trening, nie poddaję się i ponawiam próbę wodną. Tym razem siadam na brzegu i powoli zanurzam stopy. Jest lepiej. Daję sobie czas. Kiedy czuję, że nieprzyjemny chłód staje się neutralny i nie wywołuje we mnie reakcji ucieczki, krok po kroku prostując nogi, pozwalam falom, obmywać coraz większe odcinki mojego ciała. Oddycham świadomie. Najgorsze są plecy i brzuch. Ich zanurzenie zmusza mnie do wstrzymania oddechu i silnego napięcia ramion. Przez zaciśnięte zęby, wydobywam z siebie stłumiony pisk. I tu docieram do kluczowego momentu – widzę jak w Centrum Mózgowego Dowodzenia, pali się lampka alarmowa i namnażają dziesiątki myśli. Większość z nich dotyczy pomysłu o natychmiastowym wyskoczeniu na brzeg i złożeniu utrudzonego ciała na cieplutkim leżaczku. Oddalam te pomysły i wdrażam myśl “na 3 pełne zanurzenie”. Nie daję Centrum czasu na wyprodukowanie kontr – pomysłów. Odliczam: 1, 2, 3 i łapiąc głęboki wdech, aż moje policzki naciągają się jak guma balonowa, znikam w morskich toniach.
Na ułamek sekundy tracę kontakt z czasem i światem. Kiedy wyrównują się wszystkie poziomy temperatur w moim organizmie, na nowo wracam do siebie. Czuję jakby to był rodzaj adaptacji w nowej, podwodnej rzeczywistości. Ponieważ mam na sobie maskę do nurkowania, którą na wszelki wypadek założyłam, mogę otworzyć oczy. Jestem w innym świecie. Panująca tu Wielka Cisza, jest hipnotyzująca. Wszystkie odgłosy z lądu są całkowicie stłumione. Słyszę tylko własny puls i dźwięk wydychanego powietrza.
Nie czuję już zimna. Moje ciało rozluźnia się. Podkulone ramiona poddają się łagodnej wodzie. Płynę, obserwując dno. Przez wodę przebijają promienie słońca rozświetlając falujące wodorosty. Pomiędzy nimi przemykają ławice małych, srebrnych ryb. Czuję jak wzbiera we mnie zachwyt. To delikatne, ciepłe odczucie w splocie słonecznym zdaje się dogrzewać całe moje ciało. I choć jestem pod wodą tylko kilka chwil, odczuwam to jak wieczność. Czas w głębi płynie inaczej, a chwila zdaje się być wolniej przemijająca i bardziej nasycona.
Jakiś czas później, siedzę na brzegu pozwalając słońcu i wiatrowi wysuszyć moje ciało. Dociera do mnie ile tracę nie dopuszczając do głosu, otwartego na świat, “umysłu początkującego”.
Dostrzegam jak często okopuję się w utartych schematach moich poglądów i stopniowo kostnieję wewnętrznie, odcinając dopływ ożywczego źródła, pulsującego w bezpośrednim ludzkim doświadczeniu.
Ach Wodo! Moja wakacyjna nauczycielko uważności… Dziękuję.
fot. Maciej Maciantowicz
fot. Maciej Maciantowicz
fot. Maciej Maciantowicz