Deptak. Gwar. Ruch. Zamieszanie…
Przekraczam duże drewniane drzwi, obite metalowymi okuciami.
Są ciężkie, a klamka głaszcze chłodem, moją ciepłą dłoń.
Wchodzę do środka. Naprężam mięśnie i raz jeszcze wkładam ogrom siły, aby zamknąć te wrota za sobą. Właśnie przeszłam niewidzialną granicę między dwoma światami.
Wolno i niemal bezszelestnie siadam w wielkiej ławie. Pod palcami czuję głębokie wyżłobienia – zupełnie jakbym dotykała linii papilarnych drzewa, z którego zostało zrobione to monumentalne siedzisko. Zagłębienia powstały zapewne dzięki niezliczonej ilości dłoni, głaszczących te ławy przez dziesiątki lat. Teraz ja dołączam do tych, którzy byli tu przede mną.
Siedzę jakiś czas bez ruchu. Nagle dociera do mnie otulająca wszystko, niezwykła cisza. Jest potężna.
POTĘŻNA.
Uderza we mnie z taką mocą, że czuję to fizycznie. Rozluźniają się moje ramiona i łagodnie opadają kilka centymetrów. Napięcie twarzy topnieje, a w miejsce ustępujących “zacisków” w ciele, pojawia się stan błogiego uspokojenia.
W kilku miejscach, tuż pod sklepieniem, sączy się światło zabarwione kolorową paletą witraży i maluje na przeciwległej ścianie, tęczowe smugi. Mam wrażenie, że jestem poza czasem.
W nawach bocznych dostrzegam innych ludzi. Wszyscy w bezruchu.
Modlą się? Kontemplują? Medytują?
Ktoś wstał. Szelest jego płaszcza przeciął ciszę i rozpłynął się po wszystkich zakamarkach.
To niezwykłe – pomyślałam – jak magicznie cisza wzmacnia najsubtelniejszy dźwięk. Jak pięknie wydobywa jego wyjątkowość.
Pojawia się we mnie pragnienie, żeby zostać tu dłużej, ale wiem, że muszę iść, bo ktoś na mnie czeka. Biorę głęboki wdech, jakbym próbowała napełnić się tą ciszą po brzegi. Na zapas.
Powoli wstaję i podchodzę do wyjścia. Mój ruch zakłóca na chwilę, panujący tu spokój. A tak bardzo starałam się przemieszczać bezszelestnie… Dotykam znajomej, zimnej klamki. Tym razem odkrywam, że pokryta jest podłużnymi zdobieniami, które masują przyjemnie, dłoń. Pociągam drzwi ku sobie.
W jednej chwili, jak niespodziewana nawałnica, zalewa mnie struga ostrego światła i gwar ulicy.
Wracam do rozszalałej rzeczywistości, czując przez to głębiej, jaką wartość mają drobne, codzienne “zatrzymania” i jak cenne są przydrożne świątynie. Jestem wdzięczna za azyl jaki dają w zagonionym świecie i za hojność z jaką rozpościerają ramiona swoich drzwi , bez względu na to w jakiego Boga, wierzymy.
fot. Maciej Maciantowicz
fot. Maciej Maciantowicz
fot. Maciej Maciantowicz