Anna Maciantowicz
Niemal codziennie coś nam ginie. A to klucze, a to portfel. Ciągle czegoś szukamy.
Kiedyś była to moja „domena”…coś gdzieś położyłam aby tego potem szukać. Za tą koniecznością często szła złość, frustracja, poczucie straty czasu i chaosu, który z każdego kąta wdziera się w moje życie.
A potem zaczęłam zauważać, że tego szukania jest w moim życiu mniej…
Gdy przyjrzałam się temu bliżej, okazało się, że od kiedy zaczęłam praktykować uważność, to coraz częściej moja świadomość zamiast automatycznie i bez kontroli skakać do tego co było lub tego co być może się wydarzy, była obecna w chwilach, w których moje życie naprawdę się wydarza – także w tych, które dotyczą codziennych i wydawałoby się „nieistotnych” czynności…i okazało się, że pamiętam gdzie odłożyłam klucze – bo nie tylko moje ciało było przy tej czynności ale także umysł.
A gdy już te „klucze” kolejny raz gubię to uważność znowu przychodzi mi z odsieczą. I o tej „odsieczy” jest tekst Ani. Piękny i ciekawy. Jak zwykle.
Aniu dziękuję!
Agnieszka
Bywa tak, że zwyczajne wydarzenie, przytrafiające się codziennie wielu z nas, może stać się świetnym budzikiem i cenną lekcją. I tak stało się w moim przypadku. Zgubiłam portfel – miałam w nim wszystkie ważne dokumenty. Początkowo byłam przepełniona przeświadczeniem, że jest gdzieś w domu i bez problemu odtwarzałam w pamięci ostatnie momenty, kiedy wyjmowałam z niego część zawartości i przekładałam do innej torby. Z niezachwianą pewnością wyświetlałam w swojej głowie przebieg zdarzeń i uspokajała mnie myśl, że z pewnością go znajdę.
Pewność bywa jednak niepewna. Już po godzinie poszukiwań, zaobserwowałam jak słabnie. Sekwencja zdarzeń z ostatnich chwil “ życia” portfela powoli zaczęła się rozmywać, a momenty – tak wcześniej – wyraźne, przybrały w mojej wyobraźni, zupełnie inny bieg. I oto stałam bezradnie na środku pokoju z mętlikiem w głowie, poczuciem straty, smutkiem, złością na siebie, wyobrażeniami o tym ile teraz mam załatwiania, lękiem co może się stać – jeśli ten portfel dostanie się w niepowołane ręce…
Czułam jak wzbiera we mnie fala emocji – istny kłąb w splocie słonecznym wysuwający swoje ciemne macki w stronę serca, gdzie pojawiały się i znikały pulsujące ukłucia. Czułam, że za chwilę się rozpłaczę. W tym całym kotle w jaki wciągnęły mnie moje myśli – chwyciłam się jednej. “Siadam, natychmiast siadam! Chociaż na 10 minut”. Złapałam poduszkę, którą staram się zawsze trzymać “pod ręką”. Siadłam.
Początkowo oddychałam mocno kontrolując długość wdechu i wydechu, z intencją żeby się trochę uspokoić. Starałam się stanąć “ponad sobą” i zobaczyć uważnie ten cały bałagan z lotu ptaka. Zamiast tego, czułam jak spadam coraz głębiej, ściągana w dół bardzo silnymi myślami o negatywnym zabarwieniu. Z zaskakującą siłą uderzyły we mnie jak armia , która czekała tylko na znak ukrytego w mrokach, wodza. Przepuszczały atak na wszystkie moje słabe punkty, wywlekały na wierzch wspomnienia – które bolały jak dotknięcie otwartej rany. Byłam w tym wszystkim cała, równocześnie obserwując co się dzieje i niedowierzając , że to się właśnie dzieje. W pewnym momencie fala ogromnego ciepła przebiegła przez mój brzuch i klatkę piersiową. Wybuchnęłam płaczem. To było nie do powstrzymania. Pozwoliłam więc, żeby się zadziało. Po chwili samoistnie i poza kontrolą zaczęłam kołysać się do przodu i do tyłu. Ten ruch przyniósł ulgę i uspokojenie. To moje ciało starało się dać mi ukojenie, jakie daje matka kołysząca w ramionach swoje łkające dziecko. Poczułam do niego wdzięczność, za to że jest zawsze i na wszelkie możliwe sposoby, nawet kiedy jest chore i utrudzone, wspiera mnie i chroni, żebym mogła tu być.
Stopniowo cała wewnętrzna zawierucha, istne tornado emocji i myśli traciły na sile, wyciszały się i uspokajały. Mój oddech stał się równy i płynny. Niebo myśli z czarnego, gęstego i rozświetlanego błyskami, przejaśniło się i zaczęło być bardziej przestronne. Kłęby wyobrażeń rozdzieliły się i łatwiej było mi odsyłać je dalej w świat, bez lgnięcia do każdego.
To było silne i wyraziste doświadczenie zmienności wewnętrznego krajobrazu emocji. Bardzo mocno dotarło do mnie, że przywiązywanie się do któregokolwiek ze swoich wewnętrznych stanów nie ma sensu. One są jak kameleony. Zmieniają się nieustannie i nie są niczym stałym. Jaki więc sens ma branie wszystkiego aż tak bardzo serio? … 🙂
A mój portfel? No cóż. Nie znalazł się. Może – jeszcze, może nigdy. Zamiast tracić energię na analizy, co może się z nim stać – ruszam, zabezpieczyć wszystko co mogę. Na resztę nie mam wpływu. Wdech… wydech 🙂
Anna Maciantowicz