2.01.2016
4:00 Pobudka, szybka toaleta, jeszcze szybsze śniadanie, wyjazd na lotnisko.
5:00 Lotnisko Chopina w Warszawie, odprawa, kontrola bezpieczeństwa, ciepła herbata, oczekiwanie na wejście na pokład.
6:25 Start samolotu.
8:15 Lądowanie.
I znowu stoję na holenderskim lotnisku, w znanym mi biletomacie ponownie kupuję bilety na pociąg i kolejny już raz ruszam w dobrze znanym kierunku – Mennorode. Kolejny raz ruszam w drogę „do Siebie”, wracam do miejsca ubranego w Życzliwość, Wdzięczność i kojącą Ciszę. Znowu po bardzo długiej podróży wracam do Siebie Prawdziwej, którą poprzedni rok poubierał w zmartwienia, smutki, rozczarowania, pośpiech, natłok pilnych – okazuje się, że niezbyt ważnych, lecz – jakże pilnych spraw.
12:00 Jestem na miejscu. Mennorode. Już od progu wita mnie wyczekiwana długo Cisza. Niemalże wszystko sprzyja tu BYCIU – NIE DZIAŁANIU – budynki, meble, biblioteka z książkami, cytaty na ścianach, okoliczne ptaki, niestrudzenie zajmujące się swoją codziennością, ławki to tu, to tam, huśtawka, piaskownica nieopodal, kępy mchów, piękna, nadzwyczaj zielona jak na styczeń trawa i każdy spotkany człowiek.
Ponownie widzę znane mi twarze, które rozpoznają i moją. Znowu się witamy. Jest w tym powitaniu dużo serdeczności i najczystszej radości – bo oto przed nami kolejne spotkanie bez słów – niejednokrotnie głębsze i bardziej wymowne niż niejedna „słowna” rozmowa.
Bardzo tęskniłam za tym miejscem, w którym przez kolejne sekundy, minuty, godziny i dni będę się „obierała” jak obiera się cebulę – z nie-moich warstw, nie-moich odpowiedzialności – znowu próbując dostać się do samego środka – wnętrza Siebie – Siebie najprawdziwszej, bo bez zasłon dymnych.
A wszystko w atmosferze pełnej bezpieczeństwa, nieoceniania, nieosądzania. Bez plotkowania, reklamowania się, prześcigania się w tym, kto jest lepszy, fajniejszy, bardziej mądry, bardziej siaki czy owaki.
16:00 III europejskie odosobnienie nauczycieli MBSR/MBCT organizowane przez European Associations of Mindfulness based Approaches (EAMBA) rozpoczęło się – aby przez kolejne dni trwać – bez dążenia do osiągania celów, planów, realizowania listy rzeczy do zrobienia. Bo tu celem samym w sobie jest świadomość każdej chwili. TEJ. I TEJ. I TEJ…
03 – 06.01.2016
Plan na kolejne dni…
6:00 Pobudka
6:30 Poranna medytacja w pozycji siedzącej
7:00 Uważny ruch
7:45 Śniadanie
9:15 Wykład nauczycielki Renate Seifarth
10:15 Medytacja podczas chodzenia
11:00 Medytacja w pozycji siedzącej
11:45 Medytacja podczas chodzenia
12:30 Lunch
14:30 Wspólny spacer
15:15 Medytacja prowadzona przez Nauczyciela
16:00 Medytacja w pozycji siedzącej
16:45 Medytacja podczas chodzenia
17:30 Krąg dzielenia się doświadczeniami z praktyki uważności
18:30 Kolacja
19:45 Medytacja prowadzona przez Uczestników odosobnienia
20:30 Medytacja podczas chodzenia
21:00 Medytacja prowadzona przez Nauczyciela
21:30 Odpoczynek
Natychmiast po przybyciu zauważyłam coś, czego nie doświadczałam wcześniej, a wprawiło mnie to w zdziwienie. Moje ciało wyprzedziło głowę pochłoniętą jeszcze milionem myśli. Zwolniło. Na widok znajomych korytarzy, przytulnego kominka, przy którym już nieraz się grzało, pomarańczowo-zielonych foteli, obrazów wszędzie dookoła, zdjęć, dawno nie widzianych książek w hotelowej bibliotece nagle wyhamowało. Stopy, znowu dotknięte przez miękką, niebieską, ciągnącą się kilometrami wykładzinę zaczęły iść wolniej, każdy krok stał się jakby bardziej wyważony, uważniej stawiany. Tak jakby moje stopy przypomniały sobie nagle, jak to jest po prostu BYĆ, a nie wciąż gdzieś pędzić. Tak jakby to one, a nie mózg, dały sygnał do reszty mięśni, stawów, kości, ciała, aby te uwalniały powoli i delikatnie – jednak bardzo zauważalnie – nagromadzone napięcie. Zniknął pośpiech. Powoli i intuicyjnie ciało weszło w swoje ulubione i naturalne tryby – tryby bycia powolnego i bezpośpiechowego.
Nagle nie było już celu, do którego należałoby dążyć, nie było już listy rzeczy do zrobienia, nie było po co się spieszyć – wystarczyło wypełniać swoją uważną obecnością każdą chwilę. Tylko tyle. Aż tyle.
Myśl przewodnia tego odosobnienia: jestem „cebulą” – poubieraną w mnóstwo warstw zbudowanych z codziennej nieuważności, oczekiwań innych i swoich własnych, zmęczenia, chaosu, pędzenia gdzieś, po coś.
Obieram się z jednej warstwy, drugiej, trzeciej i końca nie widać. Ciągle nie mogę do Siebie dotrzeć, ciągle spowita w miliony myśli o wszystkim i o niczym.
Tym razem jednak przyjmuję ten wewnętrzny chaos i to „zbyt” powolne docieranie do Siebie spokojnie, bo wiem, że to kwestia czasu, który trzeba sobie po prostu podarować, niczego nie przyspieszając, niczego nie opóźniając.
03.01.2016
Pierwsza, poranna medytacja – pięćdziesiąt kilka osób i wielka cisza, przerywana włączającą się i wyłączającą klimatyzacją – naszym dzwoneczkiem uważności.
Poranny, uważny ruch – ulga i rozkosz dla zaniedbanego ciała – wszystko w duchu życzliwości do siebie i dbania o własne możliwości i ograniczenia. „Sprawdź, czy mięśnie twarzy, szyi i karku masz napięte czy rozluźnione. Jeżeli są napięte zauważ, czy możesz pozwolić na to, aby rozluźnić napięcie w mięśniach, które nie biorą udziału w ćwiczeniu”. (Lot Heijke).
Ile to razy i dlaczego tak nieustannie napinamy mięśnie, które wcale nie muszą być w codzienności napięte? Mięśnie, które można by było puścić, ale musiałaby na to pozwolić wszechpanująca głowa i nasza w niej świadomość…
Gdyby to ciało, a nie głowa, decydowało o nas, świat byłby rajem…
4.01.2016
Jestem. Mogę siedzieć tak, jak tego potrzebuję i ile tego potrzebuję. To samo z leżeniem, staniem, chodzeniem. Nikt nie ocenia, nie osądza. Nie słychać komentarzy o „marnowaniu czasu”, o „lenistwie”, o „stracie czasu”…
Medytacja podczas chodzenia – „zapomnij o tym, że wiesz, jak to robić”, „nie próbuj być uważny/ uważna – bądź uważny/ uważna”, „Ile kroków udało Ci się zrobić ze świadomością, że je robisz”? (Renate Seifhart)
Wykłady Renate
To m.in. ważne słowa o równowadze. Musi być równowaga między tym, co w środku a tym, co na zewnątrz. Gdy za mocno skupiamy się na tym, co na zewnątrz, tracimy połączenie z tym, co w środku, ze Sobą. I na odwrót.
Albo te o zmianie. Wszystko się zmienia, ale nasza reakcja na zmianę jest opcjonalna. Możemy działać, reagować na zmiany, ale nie jest to konieczne. Jest to opcjonalne. Bo równie dobrze zamiast reagować możemy przyjrzeć się, obserwować, co się dzieje z tym, co się zmienia. „I can act, but I don’t have to” – dopiero wtedy pojawia się „possibility” – możliwość zamiast „must” – przymusu (zrobienia czegoś).
Albo o oczekiwaniach. „I should experience this or that” (Powinienem doświadczać tego czy tamtego) – a przecież tak naprawdę nie mamy pojęcia o tym, co powinniśmy, a czego nie powinniśmy doświadczać.
Albo o ranach. Gdy się zranimy, wiemy, co robić, aby zaopiekować się krwawiąca raną. Dezynfekujemy ją, przyklejamy plaster, zmieniamy go na świeży, omijamy zranione miejsce, bo nie chcemy wciąż na nowo tej rany rozdrapywać, nie chcemy, aby wciąż i wciąż krwawiła. Pozwalamy się jej zagoić. A przy „wewnętrznych” ranach? Wciąż na nowo je rozdrapujemy, wciąż na nowo robimy rzeczy, które powodują, że one znowu krwawią…
Albo o umieraniu. Co będzie dla nas ważniejsze w momencie umierania? Ile i jak mocno kochałam/kochałem? Ile i jak wiele posiadałam/posiadałem? Co będzie Twoją odpowiedzią w momencie śmierci? Co okaże się ważniejsze?
Albo o interpersonalnej praktyce uważności. PAUSE – PAUZA ( i pozwolenie sobie na to, aby uważnie wejrzeć w siebie) → RELAX – USPOKOJENIE (ciała & umysłu) → OPEN – OTWARCIE (na resztę świata) → TRUST – ZAUFANIE (temu, co w tej właśnie chwili pojawia się w Tobie) → SPEAK – WYRAŻANIE TEGO, CZEGO DOŚWIADCZAM (ze szczerością i życzliwością) → LISTEN – SŁUCHANIE (z życzliwością i pełną uwagą).
6.01.2016
Poniższy cytat na ścianie budynku, w którym medytowaliśmy, witał mnie i żegnał wielokrotnie w ciągu każdego dnia
“Nothing is without purpose in nature”. (Arystoteles) – Nic się na Ziemi bez przyczyny nie dzieje
I jakoś nabrałam ogromnego zaufania, że ani my nie wydarzyliśmy się bez przyczyny, ani nic, co się nam wydarza bez przyczyny się nie dzieje…
Życzę Wam zatem zaufania Sobie i temu co przynosi Życie.
Agnieszka
© Agnieszka Guzicka
Ps.: O poniższym wierszu usłyszałam od Renate. Nie mam śmiałości go tłumaczyć… ale pragnę się nim podzielić.
“Call Me by My True Names”
Do not say that I’ll depart tomorrow
because even today I still arrive.
Look deeply: I arrive in every second
to be a bud on a spring branch,
to be a tiny bird, with wings still fragile,
learning to sing in my new nest,
to be a caterpillar in the heart of a flower,
to be a jewel hiding itself in a stone.
I still arrive, in order to laugh and to cry,
in order to fear and to hope.
The rhythm of my heart is the birth and
death of all that are alive.
I am the mayfly metamorphosing on the surface of the river,
and I am the bird which, when spring comes, arrives in time
to eat the mayfly.
I am the frog swimming happily in the clear pond,
and I am also the grass-snake who, approaching in silence,
feeds itself on the frog.
I am the child in Uganda, all skin and bones,
my legs as thin as bamboo sticks,
and I am the arms merchant, selling deadly weapons to Uganda.
I am the twelve-year-old girl, refugee on a small boat,
who throws herself into the ocean after being raped by a sea pirate,
and I am the pirate, my heart not yet capable of seeing and loving.
I am a member of the politburo, with plenty of power in my hands,
and I am the man who has to pay his „debt of blood” to, my people,
dying slowly in a forced labor camp.
My joy is like spring, so warm it makes flowers bloom in all walks of life.
My pain is like a river of tears, so full it fills the four oceans.
Please call me by my true names,
so I can hear all my cries and laughs at once,
so I can see that my joy and pain are one.
Please call me by my true names,
so I can wake up,
and so the door of my heart can be left open,
the door of compassion.
Thich Nhat Hanh