Kreska czyli nauczyciel przysłany z daleka 🙂

"

Dawno już nic nie napisałam…ze 3 lata chyba. To były bardzo dobre 3 lata. Czy umiem jeszcze coś ciekawego napisać po takiej przerwie? Nie wiem. Ale czuję, że chcę spróbować, bo wydarzyło się dla mnie coś, czym chcę się z Wami podzielić.

Wydarzyło się znacznie więcej ale bałam się tym dzielić. Żeby nie zapeszyć. Żeby to nie zniknęło. Ale nie dzieliłam się tym wszystkim także ze zmęczenia. Ono nadal mi towarzyszy, ale przestało być „przeszkodą”. Stało się towarzyszem, który przychodzi i odchodzi. Raz zostaje na dłużej, raz jest przelotnym gościem. Raz powala mnie na łopatki a raz rozsiada się delikatnie na moich lędźwiach aby zaraz pójść gdzieś indziej.

Różnica między kiedyś i teraz jest w walce. Przestałam walczyć.

Wszystko dzięki Kresce.

Kreska to nasza „niewiadomoiluletnia” piesutulka. Dołączyła do nas 3 lata temu. Malutka.  Drobniutka. Kiedyś bojąca się niemal wszystkiego. Teraz odważna jak lew. Wielokrotnie chcąca się w sobie schować. Codziennie przekraczające siebie. Wesoła i jednocześnie nosząca w sobie nieokreślony, ogromny, trudny czasem do uniesienia ból przeszłości. Chcąca być blisko i jednocześnie przerażona ludzkimi istotami. Bawiąca się oraz radosna i już po chwili zamknięta w sobie na wspomnienie czegoś co kiedyś, tam ją spotkało i było bardzo okrutne.

Nie wiemy co dokładnie to było. Czasem sobie myślę, że ta wiedza mogłaby nas zabić. Jej ciało i oczy opowiadają nam nieraz tą historię. I za każdym razem gdy jej „słuchamy” przychodzi też poruszenie, złość, bezsilność, łzy.

Tak. Bezsilność. Okrutne uczucie. Dla mnie najgorsze. Gdy przychodzi tracę grunt pod nogami. Tracę kontakt ze sobą. Inni tracą kontakt ze mną. Nie wiem co robić. Obezwładnia mnie. Pozostawia z samymi znakami zapytania…

Bezsilność jaką czułam w stosunku do Kreski towarzyszyła mi niemal nieustannie. Od kiedy pojawiła się w naszym domu stawaliśmy na głowie aby jej pomóc. Aby poprawić jakość jej życia. Za nami mnóstwo wizyt u przeróżnych lekarzy, dietetyków, fizjoterapeutów, behawiorystów. I było to oczywiście bezcenne. Dzięki temu Kreska funkcjonuje naprawdę dobrze. Ale „za mało dobrze” jak dla mnie. Niewystarczająco. Pomimo ogromnego wysiłku i wspólnej pracy a nawet dłuższych okresów poprawy Kreska wciąż i wciąż zapada się w swój senny koszmar z przeszłości. A ja tak bardzo bym chciała aby już tak nie było. Aby zapomniała. Aby zaczęła żyć życiem, które ma teraz. Bezpiecznym. Bez obaw. Bez strachu, że znowu istota ludzka zrobi jej krzywdę.

I na nic te wszystkie oczekiwania. Dupa blada.

Ale stało się coś co zmieniło wszystko.

Wydarzyła mi się rozmowa z osobą, o której słyszałam już dawno, ale z jakiegoś powodu odezwałam się do niej całkiem niedawno. To była bardzo trudna, bardzo poruszająca, bardzo niezwykła rozmowa. O Kresce. I chyba o mnie. O tym co było. I o tym co jest. O przeszłości, która NAPRAWDĘ jest już tylko wspomnieniem. I o życiu, które toczy się obecnie. O bezpiecznym życiu. Ale nie to okazało się spektakularne chociaż jest spektakularne.

Spektakularne okazały się słowa o akceptacji i pogodzeniu się.

„To czego Kreska potrzebuje to aby pogodziła się Pani z tym, że ma Pani pieska po bardzo ciężkich przejściach. Dopiero wtedy stanie się Pani dla niej bazą. Przystanią. Dopóki czuje Pani bezsilność, bezradność Kreska nie może przy Pani zacumować. Potrzebna jest szybka, krótka decyzja – TAK JUŻ JEST! A wtedy Kreska znajdzie przy Pani oparcie. Dopiero wtedy poczuje, ŻE JESTEM. JESTEM ODDYCHAJĄCĄ PRZYSTANIĄ”.

Gdy słuchałam tych słów łzy spływały po moich policzkach jedna za drugą. Nie umiałam ich powstrzymać. I chyba już nie chciałam. Całe moje życie to powstrzymywanie łez. Dosyć. Puściłam.

Na pierwszym spotkaniu w ramach 8-tygodniowych kursów redukcji stresu w oparciu o rozwój uważności MBSR bardzo dużo mówię o fundamentach uważności…o fundamentach życia wg mnie. A potem na każdym kolejnym spotkaniu wielokrotnie do nich wracam. Początkowo dla wielu uczestników to tylko słowa. Miło brzmiące bo przecież chyba każdy z nas chciałby być cierpliwy, pełen zaufania do siebie, akceptujący. W teorii brzmi pięknie. Tylko jak to wszystko poczuć. Włączyć do codzienności. To jest już znacznie trudniejsze.

Najwięcej mówię o pielęgnowaniu życzliwości dla siebie, która zawsze przekuwa się na życzliwość dla innych. I miałam kiedyś uczestniczkę, która w trakcie tej 8-tygodniowej przygody po raz pierwszy usłyszała jak wymawiam słowo „życzliwość” na siódmym spotkaniu. Miała łzy w oczach gdy je usłyszała. A obok łez było potężne zaskoczenie. Już mówiłaś o życzliwości dla siebie? Kiedy? Zarejestrowała je dopiero na siódmy spotkaniu. Okazało się dla niej kluczowe.

Pamiętam tamtą chwilę jakby zdarzyła się dzisiaj, a minęło chyba z 5 lat od naszego spotkania.

I teraz to wspomnienie stało się jeszcze żywsze.

Moja przygoda z uważnością trwa od 10 lat. Od 6 lat prowadzę kursy MBSR. I chyba już z tysiąc razy słyszałam o fundamentach uważności i opowiadałam o nich.

POSTAWA NIEOCENIAJĄCA. CIERPLIWOŚĆ. UMYSŁ POCZĄTKUJĄCEGO. ZAUFANIE. REZYGNACJA Z USILNEGO DĄŻENIA DO JAKIEGOŚ CELU. AKCEPTACJA. ODPUSZCZANIE. WDZIĘCZNOŚĆ. WIELKODUSZNOŚĆ. I ŻYCZLIWOŚĆ.

Ale dopiero 14 sierpnia 2020 roku pojęłam, zrozumiałam i poczułam w swoim ciele słowo AKCEPTACJA.

I pewnie z zewnątrz niewiele się zmieniło. Wciąż wyglądam jak dotychczasowa Agnieszka. Ale we mnie czuję się całkiem inaczej. We mnie jest zgoda. Taka namacalna, odczuwalna w okolicy klatki piersiowej i głowy ZGODA.

Aby Kreska była sobą.

Aby moi bliscy byli sobą.

Abym ja była sobą.

Jest to zgoda na „fajność” i zgoda na „niefajność”. Zgoda na przyjemność i zgoda na nieprzyjemność. Na dobre chwile i złe chwile. Zgoda na to, że są takie chwile gdy mój piesek chce się zwinąć w kulkę bo świat zbyt mocno go przytłacza i takie gdy jest rozluźniony i pozwala sobie odpocząć. Zgoda na to aby moje córki jednej nocy wybudzały się po 15 razy a drugiej spały aż do rana. Zgoda na to aby mój mąż robił dziury w maśle i wycierał czystymi ręcznikami rozsypaną właśnie kurkumę (co oznacza, że już nigdy tego ręcznika nie da się porządnie wyprać ;))

Nie wściekam się o to wszystko. I nie towarzyszy mi już tak często bezradność. Ostatnio rzadkim jest gościem u mego progu.

Oto pierwszy raz w życiu poczułam siłę akceptacji. Siłę, o której naczytałam się przez ostatnie lata „do wyrzygu” i nadal była jakby abstrakcją. I nagle zadziało się to wszystko. I mogę jej doświadczać. I wraz z nią pielęgnować bycie oddychającą przystanią.

ODDYCHAJĄCĄ PRZYSTANIĄ, PRZY KTÓREJ MOŻNA ZACUMOWAĆ.

Dziękuję.

Agnieszka